Kilka miesięcy temu pisałam o moich wrażeniach z mazowieckiej części Nadbużańskiego Szlaku Rowerowego. Teraz czas na część dalszą, czyli dwa dni na rowerze po Lubelszczyźnie!
Zaczęłam na stacji kolejowej we wsi Fronołów. W ten sposób ominęłam ok. 30 km odcinek biegnący po województwie podlaskim, ale widziałam na mapie, że prowadzi on cały czas po asfalcie, w większości po głównych drogach, więc pewnie nie ma tam nic ciekawego.
We Fronołowie od razu wjechałam do lasu i początkowe kilometry jechałam po szutrowej drodze z tarką, która jednak wkrótce przechodzi w wygodny asfalt.
Po zaledwie 16 km od startu, w miejscowości Klepaczew, pierwsza trochę dłuższa przerwa. Nie potrzebowałam jeszcze odpoczynku, ale szkoda nie skorzystać z takiej okazji. Parasolki i ławki trochę szpetne, do tego śmieci na ziemi, ale jak się podejdzie nad sam Bug, to jest pięknie :)
Kilka kilometrów dalej Nadbużański Szlak Rowerowy łączy się z popularnym szlakiem Green Velo. Podążamy za nimi, cały czas asfaltowymi drogami, prawie bez samochodów.
Można się rozpędzić, ale nie omiń znaku kierującego na punkt widokowy. Naprawdę warto tam zajechać!
Potem jeszcze 13 km asfaltowymi drogami z łagodnymi podjazdami i zjazdami…
i dojeżdżamy do Janowa Podlaskiego. Stamtąd Green Velo prowadzi dalej asfaltem, teraz już nie boczną, ale główną drogą wojewódzką, natomiast Nadbużański Szlak Rowerowy skręca w kierunku stadniny koni.
Po chwili dojeżdżamy do bramy stadniny, nad którą czuwa ochroniarz. Zdziwiona, że tędy aplikacja mnie prowadzi, powiedziałam, że na mapie mam zaznaczone, że tu jest szlak rowerowy, na co przyznał, że faktycznie jest tu szlak i mnie wpuścił.
Za stadniną czeka cię kilka kilometrów po niezbyt przyjemnych betonowych płytach chodnikowych.
Wkrótce jednak szlak skręca w piękną polną drogę i wzdłuż kukurydzy dojedziesz nad samą rzekę.
Kolejne kilometry również cieszą oczy, chociaż nie prowadzą wzdłuż samej rzeki.
W miejscowości Zaczopki zagapiłam się i zamiast skręcić w leśną ścieżkę, tak jak prowadzi szlak, pojechałam prosto. Zorientowałam się po ok. 300 m, ale pomyślałam, że skoro już jadę w kierunku Bugu, to pojadę dalej, zobaczę, może będzie ładny widok na rzekę. Okazało się, że nie tylko widok, ale jest też ścieżka prowadząca nad samą rzeką, w ogóle nie zaznaczona w aplikacji mapy.cz.
Miejscami trawiasta, ale jechało się całkiem dobrze, a otaczająca przyroda przepiękna. Nie wiem dlaczego szlak nie prowadzi właśnie tamtędy.
Po ok. 3 km wróciłam na Nadbużański Szlak Rowerowy, żeby po chwili znowu zboczyć nad rzekę :) Zieleń, żurawie, błękitna woda… idealnie!
Ale jadąc ściśle szlakiem również można zobaczyć Bug. Przez krótką chwilę, w Rezerwacie Szwajcaria Podlaska, zaraz przed tym jak szlak ponownie łączy się z Green Velo.
Jedziemy razem z Green Velo asfaltową pustą drogą.
Po ok. 15 km Green Velo skręca do Terespolu, natomiast Nadbużański Szlak Rowerowy prowadzi dalej prosto, omijając to miasto. Jechało się fajnie przez kolejne 10 km, po czym szlak zjeżdża z asfaltowej drogi i prowadzi w krzaki.
Lubię jazdę rowerem po terenie, ale właśnie… jazdę. Prowadzenie roweru przedzierając się przez pajęczyny to już nie jest to co sprawia mi przyjemność. Zastanawiałam się już nad powrotem na asfalt, bo chciałam dojechać na nocleg w miarę wcześnie, ale po chwili wyjechałam na ładną polną drogę.
Kontynuowałam więc szlakiem i po chwili znowu męczyłam się z nieprzejezdnymi odcinkami, tym razem na polach uprawnych. Minęło pół godziny zanim przedarłam się przez te 3 km i ponownie wyjechałam na asfaltową drogę.
Stamtąd jeszcze 12 km asfaltem, zjazd nad rzekę i wkrótce, po przejechaniu w sumie 120 km, byłam w Kodniu.
Następnego dnia, aby bez problemu zdążyć na 18:25 na pociąg z Chełma, wyjechałam jeszcze przed wschodem słońca. Zwykle budowle mnie nie ruszają, ale podświetlona cerkiew w Kodniu wyglądała całkiem ładnie.
Początek dnia nie był łatwy. Po krótkiej jeździe po asfalcie, szlak wjeżdża do piaszczystego lasu. Do tego ścieżka była rozjeżdżona traktorem, co sprawiało, że miejscami nie byłam w stanie jechać.
Dopiero po kilku kilometrach ponownie pojawia się wygodna asfaltowa nawierzchnia, którą jedziemy przez pola i wiejskie zabudowania.
Szlak Green Velo prowadzi cały czas główną drogą, natomiast Nadbużański Szlak Rowerowy raz z jednej strony tej drogi, raz z drugiej, miejscami po asfalcie, a miejscami po trudniejszym, ale ciekawszym i ładniejszym terenie.
Raz tylko zjechałam z mojego szlaku na szlak Green Velo, bo wypatrzyłam na mapie jakąś wieżę widokową. Widok jednak był taki sobie.
Po chwili wróciłam na Nadbużański Szlak Rowerowy i ładną leśną ścieżkę.
Niedługo potem, w Różańce, po 65 km tego dnia i po 160 km od wjazdu do województwa lubelskiego, zobaczyłam tablicę, która upewniła mnie, że Nadbużański Szlak Rowerowy istnieje naprawdę, a nie tylko w aplikacji mapy.cz.
Podobno oznaczony czerwonymi znakami. Widziałam je już poprzedniego dnia, ale w pewnym momencie skręciły w inną stronę niż w aplikacji, co dało mi do zrozumienia, że to musiał być inny szlak. Podobnie było tego dnia. Od rana towarzyszyły mi miejscami oznaczenia czerwonego szlaku rowerowego, ale właśnie w Różańce, kawałek za tą tablicą szlak zaczął prowadzić w innym kierunku, więc ponownie, to był chyba inny szlak. Albo w aplikacji jest nieprawidłowo zaznaczony… nie wiem, bo nie znalazłam nigdzie oficjalnej mapy z przebiegiem tego szlaku.
Zjechałam na dół, gdzie chwilę posiedziałam nad rzeką, pogłaskałam kotka, któremu ewidentnie brakowało kontaktu z ludźmi i pojechałam dalej według śladu zaznaczonego w aplikacji.
Po ok. 10 km dojechałam do Włodawy, gdzie szlak przekracza małą rzeczkę Włodawkę i dalej prowadzi krótkim fragmentem z widokiem na Bug.
Następnie czekało mnie kilka kilometrów przez ładny, ale miejscami piaszczysty las…
…i dojechałam nad Jezioro Białe. Wyobrażałam sobie, że znajdę tam jakąś niedrogą restaurację z widokiem na jezioro, może chwilę popływam, posiedzę na łonie natury… Ujrzałam natomiast wesołe miasteczko, mnóstwo knajp i sklepików, z kilku miejsc jednocześnie grała beznadziejna muzyka a przy samej wodzie był zakaz jazdy rowerem.
Nie było tłumów ludzi, ale i tak czułam się, jakbym była w jakiejś turystycznej nadmorskiej miejscowości.
To nie są moje klimaty, więc zjadłam w pierwszym lepszym miejscu i pojechałam dalej. Ponownie do lasu, do Sobiborskiego Parku Krajobrazowego.
Miejscami jechało się lepiej, miejscami gorzej. Akurat tam gdzie dało się bardziej rozpędzić, w pewnym momencie prawie rozjechałam zielone stworzenie, które na pierwszy rzut oka wyglądało jak modliszka. Zatrzymałam się, wróciłam i faktycznie – ten rzadki owad, wpisany do Polskiej Czerwonej Księgi Zwierząt wciąż stał nieruchomo w tym samym miejscu, jakby czekając aż zrobię zdjęcia. Głowa jak ufoludek, a z przodu wielkie kolce. Nie odważyłam się na tryb makro. Zdjęcia robiłam zoomem, schowana za rowerem ;)
Kilka kilometrów dalej dojechałam do krótkiego odcinka asfaltowego, po czym szlak ponownie skręca do lasu. Tu już nie jechało się dobrze. Na zmianę piach do kostek i błoto. Miejscami nie byłam w stanie przejechać, w innych miejscach nie chciałam ryzykować wylądowania w kałuży i znowu przebycie 3 km zajęło mi pół godziny.
Po wyjechaniu z lasu, w miejscowości Kosyń, mając na liczniku 105 km, zdecydowałam, że dalej nie jadę szlakiem, tylko będę już zmierzać asfaltowymi drogami w kierunku Chełma. Szkoda, bo planowałam jechać Nadbużańskim Szlakiem Rowerowym przynajmniej do Woli Uhruskiej, Rudej-Huty albo i dalej, ale nie chciałam ryzykować, że znowu wpakuję się w piachy albo błota i w rezultacie nie zdążę na pociąg. Ogólnie drugi dzień wydawał mi się trudniejszy niż pierwszy. Stosunkowo mniej asfaltu a więcej ciężkiego terenu, na którym trudno o szybkie tempo.
Dalsza droga do Chełma była bardzo przyjemna. Jechałam po mało ruchliwych, bocznych drogach.
W pewnym momencie, po kilku kilometrach od Kosynia zauważyłam… że nie mam przedniego błotnika w rowerze. Musiał odpaść gdzieś na wertepach, bo już wcześniej zdarzało mi się, że luzował się w takim terenie, ale nie jestem w stanie przypomnieć sobie kiedy ostatni raz go widziałam. Jeśli przypadkiem znajdziesz, to możesz go sobie wziąć, ale daj znać, gdzie leżał, bo jestem ciekawa ile czasu zajęło mi zauważenie, że go nie ma ;)
Przed Chełmem zajechałam jeszcze nad małą rzeczkę Uherkę.
Na miejscu byłam na długo przed odjazdem pociągu, więc zrobiłam jeszcze małe kółko po Chełmie, zobaczyć co to jest ta „Wysoka Górka”, którą widziałam na mapie. Okazało się, że nic ciekawego, ale przynajmniej dobiłam do 150 km :)
Wspominałam kilka razy o szlaku Green Velo, który miejscami biegnie łącznie albo niedaleko Nadbużańskiego Szlaku Rowerowego. Jechałam kiedyś fragmentami tego szlaku na Podlasiu i już wtedy miałam wrażenie, że jest przereklamowany. Teraz utwierdziłam się w tym przekonaniu. Jest bardzo dobrze oznaczony i pod tym względem się wyróżnia, ale poza tym, to nic specjalnego. Jeśli lubisz jazdę rowerem blisko przyrody i nie potrzebujesz cały czas asfaltu, to na Lubelszczyźnie Nadbużański Szlak Rowerowy może być ciekawą alternatywą dla Green Velo.
Konrad Nidzicki
Świetna trasa – a przy okazji jak malowniczo :)