Najtrudniejszy i najbardziej niebezpieczny szlak w Tatrach. Ubezpieczony łańcuchami, drabinami i metalowymi stopniami. Jeśli lubisz adrenalinę, spodoba ci się!
Orla Perć została zbudowana na początku XX wieku przez taterników, którzy chcieli pokazać piękno Tatr osobom bez umiejętności wspinaczkowych. To 4 km szlak, który biegnie grzbietami gór. Zaczyna się na Zawracie (2159 m) i kończy na Krzyżne (2112 m).
Szlak jest ubezpieczony łańcuchami i innymi metalowymi ułatwieniami, jednak nie jest to klasyczna „via ferrata”, jakie można spotkać np. w Alpach. Na Orlej Perci nie ma metalowej liny. Można wpinać się do łańcuchów, co jednak na pewno nie jest tak wygodne, poza tym są odcinki, na których nie ma łańcuchów, a wciąż jest niebezpiecznie. Jeśli decydujesz się na przejście tego szlaku, musisz mieć świadomość, że możesz tam zginąć.
Dotychczas około 100 turystów zmarło na Orlej Perci. Najwięcej tragicznych wypadków zdarzyło się z powodu poślizgnięcia na śniegu, lodzie albo mokrych kamieniach (w lipcu wciąż może leżeć tam śnieg). Drugą przyczyną śmierci jest zagubienie się. Moim zdaniem szlak jest bardzo dobrze oznaczony i nie miałam żadnych problemów z wypatrzeniem ścieżki, ale nie byłam tam podczas bardzo złej pogody. Podczas gęstej mgły można zgubić szlak i wejść w trudny teren. Niektórzy uważają, że Orla Perć powinna zostać przebudowana na via ferratę, inni jednak twierdzą, że to historyczny szlak, ma walory kulturowe i powinien pozostać bez zmian. W celu zwiększenia bezpieczeństwa, ok. 10 lat temu zmieniono szlak na jednokierunkowy.
Byłam trzy razy na Orlej Perci, za każdym razem na innym odcinku.
Najlepszy punkt startowy na wyprawę na Orlą Perć to schronisko Murowaniec albo schronisko w Dolinie Pięciu Stawów. Niestety oba schroniska są bardzo oblegane i miejsca trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Ponadto, w Murowańcu nie pozwalają spać na podłodze. W Dolinie Pięciu Stawów jest to dozwolone, ale podczas letnich weekendów może być trudno znaleźć miejsce nawet na podłodze… A jeśli rezerwujesz z wyprzedzeniem, nigdy nie wiesz na jaką pogodę trafisz. Nie chciałam iść na Orlą Perć podczas deszczu albo po deszczu, kiedy jest ślisko, dlatego zdecydowałam spędzić noc w Zakopanem.
Mój pierwszy raz na Orlej Perci był również moim pierwszym razem na szlaku ubezpieczonym łańcuchami. Wiedziałam, że Orla Perć jest najtrudniejszym szlakiem w Tatrach, ale nigdy wcześniej nie byłam w najwyższych partiach Tatr, więc nie mając do czego porównać, nie mogłam sobie wyobrazić co to znaczy „najtrudniejszy”. Jak bardzo trudny? Uznałam, że przecież jestem ogólnie sprawna, byłam kilka razy na ściance wspinaczkowej i wybrałam ostatni odcinek szlaku, który podobno nie jest najtrudniejszy, więc dam radę. I dałam radę, ale było naprawdę trudno. Nie polecam wybierać się tam bez doświadczenia w pokonywaniu podobnych szlaków.
Na stronie mapa-turystyczna.pl zaznaczyłam moją wędrówkę. W rzeczywistości była trochę dłuższa, ponieważ (jak każdy biedny student ;)) chciałam zaoszczędzić i znalazłam zakwaterowanie 5 km od Zakopanego. Wyruszyłam o 5 rano, żeby mieć wystarczająco czasu.
Na początku szło mi dobrze. Zjadłam śniadanie w Murowańcu i o 9:30 byłam już nad Czarnym Stawem.
Było wcześnie, więc zrobiłam sobie przerwę na podziwianie pięknych widoków. Miałam nawet czas na fotografowanie roślin :)
Kiedy jednak dotarłam wyżej, mój czas zniknął. Właściwie nawet szlak podejściowy na Orlą Perć okazał się trudny dla mnie. Fragment Orlej Perci od Granatów do Krzyżne zajmuje 1:45h według mojej mapy, natomiast mi zajął ok. 4 godzin :) Opóźnienie nie było tylko moją winą. Był wrzesień, ale na szlaku wciąż było wielu turystów, a kiedy jeden z nich zatrzymał się z powodu trudności z pokonaniem jakiegoś fragmentu, inni też musieli się zatrzymać i poczekać. Były jednak fragmenty, w których to ja musiałam się zatrzymać i pomyśleć, jak pokonać to miejsce i nie spaść… Teraz na pewno szlak byłby dla mnie łatwiejszy, ale 6 lat temu nie miałam doświadczenia i nawet nie wiedziałam, że schodzi się łatwiej tyłem niż przodem.
Dotarłam na Krzyżne ok. 16, 3 godziny przed zachodem. Przyspieszyłam i robiłam wszystko co w mojej mocy, aby zejść przed zachodem, bo nie miałam latarki. Nie wzięłam, bo byłam pewna, że wrócę przed zachodem ;)
Pomimo wysiłków, nie dałam rady i spóźniłam się około godzinę. Na szczęście była niedziela i wiele osób wracało na dół o tej porze, więc przykleiłam się do grupy kilku osób, którzy mieli czołówki. I miałam okazję zobaczyć piękny widok z Przełęczy między Kopami :)
Moja druga wycieczka odbyła się w sierpniu 2015 roku. Byłam już bardziej doświadczona i zdecydowałam przejść pierwszy odcinek Orlej Perci, który uchodzi za najtrudniejszy. Planowałam dojść do Granatów, gdzie ostatnio zaczynałam.
Tak jak poprzednio, nie chciałam zwiększać ryzyka idąć po mokrych kamieniach, dlatego zdecydowałam się na wyjazd do Zakopanego, kiedy prognozy wskazywały na dobrą pogodę. Tym razem nocowałam w hostelu w centrum Zakopanego, więc miałam trochę bliżej.
O 6 rano miałam okazję zobaczyć puste Krupówki. Wyglądają wtedy znacznie ładniej, niż zatłoczone w ciągu dnia :)
O 8 rano, dokładnie jak 3 lata wcześniej, byłam już na Hali Gąsienicowej, przy schronisku Murowaniec.
Po śniadaniu wyruszyłam w stronę Zawratu. Mimo że tym razem byłam lepiej przygotowana i wiedziałam jak poruszać się po takich szlakach, Orla Perć i tak była dla mnie wyzwaniem. Nie było miejsca, w którym nie wiedziałabym co robić, ale stres towarzyszył mi cały czas. Nie miałam sprzętu ferratowego i wiedziałam, że każdy mój błąd może skończyć się śmiercią. Lubię adrenalinę i wyzwania, ale tam po pewnym czasie nie mogłam się już doczekać łatwiejszych fragmentów :)
Najbardziej stresująca była dla mnie drabina na Koziej Przełęczy. Nogi mi się trzęsły podczas schodzenia. Byłam zaskoczona moją reakcją, bo nie mam lęku wysokości a technicznie nie było tam nic trudnego. Po prostu drabina. Wiał jednak silny wiatr tego dnia i chyba to najbardziej wpływało na mój strach. Trzymałam się kurczowo tej drabiny, bo bałam się, że silniejszy podmuch zdmuchnie mnie stamtąd ;)
Dokładnie jak 3 lata wcześniej, spędziłam na Orlej Perci więcej czasu niż pokazywała moja mapa. Było ok. 16, kiedy znajdowałam się na początku czarnego szlaku biegnącego do Koziej Dolinki (Żleb Kulczyńskiego) i zdecydowałam zejść tą drogą. Byłam zła na siebie, że nie udało mi się zrealizować mojego planu, ale jednocześnie czułam ulgę, że to już koniec stresu.
Planowałam schodzić szybko, ale okazało się to nie być takie proste, ponieważ nie było żadnej ścieżki… Na niektórych kamieniach były widoczne czarne znaki, ale ogólnie szlak był po prostu porozrzucanymi kamieniami. Wyglądało, jakby niedawno przeszła tamtędy lawina. Zaczęłam się zastanawiać czy silny wiatr mógłby spowodować kolejną lawinę i na wszelki wypadek nie robiłam żadnych przerw, tylko schodziłam najszybciej jak mogłam ;)
Zwolniłam dopiero w Koziej Dolince, gdzie nad Czarnym Stawem natknęłam się na około 15 kozic, razem z młodymi. Wyjęłam aparat jak najszybciej, żeby zrobić zdjęcia zanim uciekną, ale okazało się, że wcale się nie boją. Kiedy znalazłam się kilka metrów od nich, to ja zaczęłam się bać ;) Nie byłam pewna, czy mogę po prostu przejść ścieżką tak blisko młodych… czy rodzice mi pozwolą?
Na szczęście rodzice nie byli agresywni, ale straciłam dużo czasu na trudnym czarnym szlaku i potem obserwując zwierzęta, i w rezultacie dokładnie jak 3 lata wcześniej, podczas zachodu słońca byłam na Przełęczy między Kopami. Tym razem miałam jednak czołówkę i tym razem ja pomogłam jednej turystce, która nie miała ;)
Środkowy odcinek Orlej Perci zaliczyłam dopiero latem 2017 roku. Co tu dużo pisać – też było wyzwanie i adrenalina, mimo że doświadczenie miałam jeszcze większe. Dodatkowo, tym razem jeden fragment szlaku przeszłam podczas padającego śniegu z deszczem.
Zobaczcie zdjęcia :)
Dodaj komentarz