Wspinanie wielowyciągowe to nie bułka z masłem. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem ;) Przeczytajcie co nie poszło dobrze podczas moich wspinaczek i jak zapobiegać problemom.

Bawię się we wspinanie od 5 lat. W 2018 roku zrobiłam kurs skałkowy a rok później taternicki. Poza kursami wspinałam się na drogach wielowyciągowych w Tatrach, w Sokolikach i Rudawach, na Jurze, w Montserrat i na Costa Blance w Hiszpanii, w Leonidio w Grecji i na Sycylii. Wszędzie były to jednak pojedyncze drogi albo maksymalnie kilka.

Wciąż czuję się początkującym wspinaczem wielowyciągowym i tak się składa, że zawsze wspinam się z osobami o podobnym albo mniejszym doświadczeniu od mojego. Dlatego nie zawsze wszystko idzie tak jak byśmy chcieli, a właściwie zwykle coś idzie nie tak ;) Widzę już jednak, jakie błędy popełniamy najczęściej.

1. Niedocenianie czasu potrzebnego na ukończenie drogi

Zauważyłam, że osoby początkujące mają problem z oszacowaniem, ile czasu będą potrzebować na zrobienie drogi wielowyciągowej oraz na dotarcie na dół po jej ukończeniu. A konkretnie – często wydaje im się, że zrobią to szybciej, niż robią to w rzeczywistości.

Pierwszy przykład – rok 2018, Jastrzębia Turnia w Sokolikach. Połączyliśmy różne drogi i w ten sposób stworzyliśmy sobie z kolegą drogę 3-wyciągową (Sosna Direct, Wejściówka, Komin Zipsera). W momencie jak kolega zrobił pierwszy wyciąg, spojrzałam na zegarek – była godzina do zachodu słońca. Przeszło mi przez myśl, żeby może wziąć czołówkę, ale po chwili odrzuciłam tę myśl, stwierdzając, że bez przesady, na pewno zdążymy. Pierwszy wyciąg co prawda VI, ale idę na drugą, drugi dwójkowy, a trzeci piątkowy, więc powinno pójść szybko. Skończyło się tak, że na szczycie byliśmy godzinę po zachodzie ;) I jedyne światło, jakie mieliśmy, to latarka w moim smartfonie.

Dlaczego tak długo? No jakoś tak szybko minął czas… Już na początku trzeciego wyciągu zaczęło się ściemniać. Zamiast wspinać się jak najszybciej, zaczęłam wtedy kombinować, co by tu zrobić. Szukałam, czy może jest gdzieś w pobliżu stanowisko, z którego moglibyśmy zjechać, bo nasze było na własnej asekuracji. A może moglibyśmy po prostu zejść? Hm… chyba gdzieś tu była zejściówka, tylko gdzie dokładnie? W końcu zaczęłam się wspinać, ale pojawiły się trudności, z którymi miałam problem. Zeszłam i zamieniliśmy się na prowadzeniu, a w tym czasie czas mijał…

Kolejny rok – Tatry, Kościelec, Droga Byczkowskiego. Już po drugim wyciągu widzieliśmy, że nie mamy szans, aby przed zachodem dojść na szczyt i między innymi z tego powodu postanowiliśmy się wycofać. Długo musiałabym pisać, żeby wyjaśnić co się działo podczas wycofu. Powiem tylko tyle, że te dwa wyciągi plus dotarcie z powrotem pod ścianę zajęły nam 6 godzin.

Rok później znowu Tatry, tym razem Zamarła Turnia i droga Lewa Pilchówka. Dosyć późno wyszliśmy, po dotarciu pod drogę przez godzinę szpeiliśmy się, jedliśmy i patrzyliśmy na ścianę, podczas wspinania od początku byliśmy wolni, bo 3-osobowy zespół mało doświadczonych a potem jeszcze koledzy trochę się pogubili. Najpierw jeden poszedł do stanowiska z sąsiedniej drogi. Następnie drugi, który prowadził kolejny wyciąg, miał pójść kawałek do góry, a następnie skręcić w lewo i wrócić na naszą drogę. Poszedł jednak za wysoko, zapchał się w terenie, w którym nie mógł się asekurować i w końcu z tego wybrnął, ale w międzyczasie słońce zaszło i ostatni wyciąg robiliśmy po ciemku. Tym razem z czołówkami ;)

Ostatni przykład, tegoroczny – Sycylia, Pizzo Monaco i 6-wyciągowa tradowa droga Pace di Chiostro. Zajęła nam 10 godzin, z czego 3 godziny to dotarcie na dół po jej ukończeniu. Dlaczego tak długo? Późno zaczęliśmy, będąc pewni, że zdążymy przed zachodem (ale mądrze czołówki i tak wzięliśmy). Okazało się jednak, że jesteśmy wolniejsi niż myśleliśmy a do tego kolega trochę się pogubił na ostatnim wyciągu. Efekt był taki, że przy stanowisku zjazdowym było już ciemno. Z przewodnika wiedzieliśmy tylko, że zjazd ma 60 m (nie wzdłuż drogi, tylko po innej stronie skały) a potem należy iść na dół niewyraźną ścieżką. Kolega zjeżdzał pierwszy i zajęło mu to sporo czasu, bo lina zrzucana na dół zahaczała o kolczaste krzaki. Po zjechaniu do końca liny powiedział, że nie wie, czy to tu powinien zjechać, bo nie widać tu żadnej ścieżki. Ja zjeżdżając starałam się więc rozglądać w poszukiwaniu miejsca wyglądającego jak miejsce, do którego powinniśmy zjechać i przy okazji wypatrzyłam stanowisko z innej drogi. Pomyślałam, że skorzystam z niego, bo może przyda nam się możliwość zjechania niżej. Przewiązałam linę przez ring… i teraz ja męczyłam się ze zrzuceniem jej na dół, bo co chwilę zahaczała o krzaki. W końcu jednak zjechałam do kolegi i stamtąd pieszo dotarliśmy na dół, ale wymagało to przedzierania się przez kaktusy i inne krzaki, bo na ścieżkę trafiliśmy dopiero pod koniec.

Najśmieszniejsze, że ta droga to miała być rozgrzewka i test, sprawdzający, czy mamy szansę zrobić Via Fratelli Titt. To klasyk tego rejonu. 18 wyciągów, z czego pierwsze 8 obite a kolejne na własnej asekuracji. Większość wyciągów łatwa, ale są też dwa 5c a tutaj najtrudniejsze były 5a. Już po drugim wyciągu wiedziałam, że nie mamy szans na Via Fratelli Titt, a na ostatnim zaczęłam się zastanawiać, jak my w ogóle mogliśmy brać pod uwagę taką opcję, że być może dalibyśmy radę ;)

2. Wstawianie się w drogę bez odpowiedniej wiedzy na jej temat

Mam tu na myśli zarówno wiedzę na temat samej drogi w górę i w dół, jak i wiedzę na temat warunków pogodowych.

Na drodze Byczkowskiego postanowiliśmy się wycofać nie tylko dlatego, że było późno, ale też dlatego, że było nam zimno. Była już jesień i co prawda temperatura w miarę wysoka, ale patrząc na prognozy nie zwróciliśmy uwagi, z jaką prędkością i z której strony będzie wiał wiatr…

Z kolei na Sycylii było nam za gorąco. W przewodniku zobaczyliśmy, że skała ma wystawę północną i północno-zachodnią, więc spodziewaliśmy się, że dopiero późnym popołudniem pokaże się słońce. Dopiero będąc pod skałą zauważyliśmy, że przecież nasza droga biegnie filarem i już na starcie, o 10:30 było tam słońce. Doprowadziło to do tego, że oboje szybko się odwodniliśmy, bo nie wzięliśmy odpowiedniej ilości płynów na takie warunki. Zamiast cieszyć się wspinaniem, myśleliśmy tylko o tym, żeby wejść i wrócić na dół.

Na Jastrzębiej Turni zjeżdżaliśmy nie tędy, którędy powinniśmy, bo nie doczytaliśmy wcześniej… Zamiast zjechać na jeden wyciąg na niższą, wschodnią stronę, zjeżdżaliśmy na dwa wyciągi na tę stronę, z której zaczęliśmy wspinaczkę. Męczyliśmy się ze ściągnięciem liny z górnego stanowiska, bo stanowisko, które użyliśmy jako pośrednie było za bardzo z boku i nie powinno być do tego celu używane.

Po skończeniu Lewej Pilchówki, zamiast od razu zwinąć szpej i zacząć schodzić, kręciliśmy się na górze w poszukiwaniu stanowiska zjazdowego. Pamiętałam z Drogi Motyki, że kawałek zjeżdżaliśmy, żeby dostać się do szlaku pieszego i wydawało nam się, że tutaj będzie tak samo. Trochę nam zajęło, zanim się zorientowaliśmy, że praktycznie już jesteśmy na szlaku :D

W Montserrat wstawiliśmy się w drogę, która nie była przystosowana do naszej pojedynczej 70 m liny. Wyciągi co prawda miały maksymalnie 25 m, ale nie na wszystkich stanowiskach były ringi zjazdowe. Na niektórych tylko spity, bo z założenia przy zjeździe powinno się je ominąć. Musieliśmy zjechać z dwóch takich stanowisk. Linie pewnie trochę się dostało i jeden karabinek zostawiliśmy, bojąc się, że inaczej nie ściągniemy liny.

3. Doprowadzanie do przesztywnienia liny

Ten problem pojawia się najczęściej na drogach tradowych, ale ponieważ większość wielowyciągów, zwłaszcza w Polsce, jest na własnej asekuracji, o tym też powiem.

Wróćmy więc do Drogi Byczkowskiego :) Mnóstwo czasu straciliśmy na drugim wyciągu, bo kolega nie mógł sobie poradzić z liną. Najpierw walczył z jedną połówką, potem z drugą a potem z dwoma. W końcu doszedł do stanowiska, ale powiedział, że asekurować nie może, bo nie ma siły ;) Myślę, że dodatkowym czynnikiem, który utrudniał mu prowadzenie liny mogło być to, że pierwsze stanowisko mieliśmy za nisko. Ale nie zauważyłam tego wtedy, tylko dopiero po powrocie do domu, jak bardziej przyjrzałam się schematowi drogi i zdjęciu skały. I tu wracamy do punktu 2, czyli niewystarczającej znajomości drogi.

Dobrze, że byliśmy tam w 4 osoby. Koledzy w pierwszym zespole i ja z koleżanką w drugim. Prowadząc, uwolniłam jego linę z kilku przelotów, inne poprawiłam i dzięki temu mógł asekurować kolegę.

Ale ja nie jestem dużo lepsza. Niby wiem, że lina nie może iść zygzakiem, bo wtedy siły tak działają, że staje się trudne ciągnięcie jej za sobą. Niby wiem, że trzeba przedłużać przeloty i osadzać asekurację w odpowiednich miejscach, żeby temu zapobiec. A i tak kilka razy zdarzyło mi się, że pod koniec wyciągu musiałam rękami ciagnąć linę za sobą, bo nie byłam w stanie normalnie się wspinać. Chyba po prostu więcej wprawy w tym potrzeba.

Wnioski

Większość wypadków zdarza się, ponieważ nałożyło się na siebie kilka błędów. Co prawda podczas moich wspinaczek nie doszło do żadnego wypadku, ani konieczności bycia ratowanym przez TOPR, czy inne służby, ale dobrze pokazują one, jak jeden błąd może sprawić, że inny staje się bardziej problematyczny.

Zbyt cienka odzież na Drodze Byczkowskiego nie byłaby tak dużym problemem, gdybyśmy wszyscy sprawnie prowadzili wyciągi. Bo gdy kolega męczył się z linami, my staliśmy i marzliśmy. Analogicznie, jego błędy w prowadzeniu liny nie byłyby tak problematyczne, gdybyśmy odpowiednio się ubrali. Na Zamarłej Turni nasz brak wiedzy o drodze zejściowej nie byłby problemem, gdybyśmy wcześniej nie popełnili błędów, które sprawiły, że było już tak późno. To samo Pizzo Monaco… W dzień bez problemu widzielibyśmy, gdzie jesteśmy. A na Jastrzębiej Turni być może wystarczyłoby wziąć czołówkę, żeby zobaczyć którędy powinniśmy zjeżdżać.

PS. W górach na prawdę warto mieć krótkofalówki! Już na kursie taternickim, gdzie ich nie mieliśmy, zobaczyłam, że często nie da się bez nich porozumieć i na długie drogi zawsze je zabieram. Akurat w tej kwestii nigdy nie popełniłam błędu, ale wydaje mi się, że raczej mniejszość wspinaczy, niż większość używa krótkofalówek na wielowyciągach. Ja sobie nie wyobrażam, jak byśmy dali radę podczas wycofu na Byczkowskim, nie mogąc swobodnie się ze sobą porozumiewać. Albo przy problemach ze zjazdem na Pizzo Monaco… i w wielu innych sytuacjach, w których wspinacz nie wiedziałby, czy już może iść czy jeszcze nie.

Loading

Jeśli uważasz, że ten artykuł jest przydatny, możesz podziękować mi, kupując symboliczną kawę. Postaw mi kawę na buycoffee.to Dziękuję :)

Może cię też zainteresować