Długie czerwcowe dni to idealny czas na całodobowe wycieczki rowerowe. Po 2 zaczyna już robić się jasno a jeszcze przez długi czas wszędzie będzie pusto. Tym razem, po sprawdzeniu prognoz i połączeń kolejowych, padło na trasę Białystok – Warszawa, o której myślałam już od pewnego czasu.
Zapowiadała się długa i przyjemna wycieczka. Wieczorny pociąg z Warszawy dojeżdża do Białegostoku o 23:27, więc mogłam spędzić piękny wschód słońca w Narwiańskim Parku Narodowym. Miało być bezchmurne niebo a w ciągu dnia dość silny wiatr z północnego-wschodu. Zastanawiałam się tylko jaką trasą jechać do Narwiańskiego Parku Narodowego, żeby nie przyjechać za wcześnie i nie marznąć w oczekiwaniu na wschód, ale godzinne opóźnienie pociągu rozwiązało problem.
W drodze do Białegostoku przeglądałam na Instagramie zdjęcia z Narwiańskiego Parku Narodowego. Na jednym z profili przeczytałam post sprzed 4 dni, że między Waniewem a Śliwnem jest kładka i że trzeba się śpieszyć póki poziom wody w Narwi jest wysoki, bo jeśli jest zbyt niski, to nie da się przepłynąć pływającym pomostem.
Dojechałam do Waniewa idealnie, kilka minut przed 4.
Początkowy fragment kładki nie jest najlepiej przystosowany do jazdy rowerem, ale właściwie chyba dałoby się go ominąć jadąc obok po trawie.
Po przedarciu się przez dziurę, wygląda to już lepiej.
Kawałek dalej dojechałam do pływającego pomostu / pontonu. Stan wody nie wyglądał wcale na wysoki, bo ponton był ok. metr poniżej poziomu kładki. Rozejrzałam się, czy nie ma jakiejś tabliczki z informacją, że nieczynne, ale nic nie było, więc najwyraźniej ludzie tędy przechodzą…
W teorii obsługa pomostu jest łatwa. Tak jak napisane: ciągniesz za łańcuch, przyciągasz pomost, wchodzisz na niego, następnie ciągnąc za łańcuch z drugiej strony dobijasz do drugiego brzegu i wychodzisz.
Natomiast w praktyce, jeśli poziom wody jest taki jak wtedy, jesteś sam, masz ze sobą ciężki rower, a jednocześnie jesteś na tyle uparty i ambitny żeby nie zrezygnować od razu, to wygląda to tak:
Ciągniesz za łańcuch, przyciągasz ponton, nie masz siły dociągnąć go do samej kładki, ale jest wystarczająco blisko, żeby na niego wejść. Puszczasz łańcuch, chwytasz rower, odwracasz głowę w kierunku pontonu… i widzisz, że odpłynął. Próbujesz jeszcze raz. Przyciągasz z całej siły trochę bliżej, ale jak tylko puścisz łańcuch, pomost odpływa i nie masz szans, żeby przełożyć tam rower, zanim odpłynie.
Postanawiasz wejść bokiem po brzegu. Rower trzeba będzie podnieść wysoko, ale za to będzie bliżej. W pociągach nie masz siły powiesić roweru na wieszaku, ale tutaj walczysz. Kask zahacza o kierownicę, pedał o pomost i chwilę później rower do połowy i jedna stopa są w wodzie… Próbujesz jeszcze raz. Używasz całej swojej siły, zbudowanej w ciągu prawie 3 lat treningów wspinaczki i jest! Rower na pomoście i za chwilę, bez większych problemów, ty też.
Teraz trzeba tylko wejść na drugi brzeg.
Okazuje się, że historia się powtarza. Ściąga pomost w kierunku środka rzeki i nie masz siły przyciągnąć go na tyle, żeby zetknął się z kładką. Walczysz z tym, a w tym momencie wschodzi słońce. A miałeś robić ładne zdjęcia o wschodzie… Na szczęście na pomoście jest pręt, o który można owinąć łańcuch i w ten sposób zablokować pomost przed odpływaniem.
Łatwo nie jest, ale udaje się! Rower, sakwa i ty na kładce. Świeci piękne słońce, ptaki śpiewają, w oddali widzisz pasące się krowy. Teraz będzie już tylko sielanka, ciasteczka, obserwacja przyrody i może jakieś ładne zdjęcia. Nie zapomnieć tylko o odwiązaniu łańcucha, żeby kolejny turysta też mógł się pobawić :)
Jedziesz spokojnie dalej, obserwując przyrodę…
Po chwili dowiadujesz się, że tamten pomost nie był jedyny!
Na szczęście ten jest łatwiejszy. Jest trochę wyżej i da się go przyciągnąć trochę bliżej.
Podziwiasz małą rzeczkę…
… i przedzierasz się na drugą stronę, będąc pewnym, że teraz to już naprawdę będzie tylko sielanka.
Nie śpieszysz się. Jesz sobie ciasteczka na wieży widokowej, robisz zdjęcia ptaszkom…
… i po chwili dowiadujesz się, że jest trzeci pomost i zaraz za nim widzisz czwarty.
Dobra, ale tu już wiesz, jak to zrobić. Najpierw ty, a dopiero potem rower. Ciągniesz za łańcuch, przyciągasz pomost czy tam ponton jak najbliżej, puszczasz i zanim zdąży odpłynąć za daleko, robisz duży krok i jesteś na pontonie. Teraz przyciągasz się do brzegu jak najbliżej i szybko, zanim odpłynie, trzy razy okręcasz łańcuch wokół pręta na pomoście. Udało się! Stoi nieruchomo, wystarczająco blisko. Teraz możesz przenieść do siebie rower i sakwę i rozejrzeć się po ładnej okolicy.
Większy problem pojawia się przy czwartym pontonie.
Nie dajesz rady przyciągnąć go tak blisko kładki, jak poprzednie. Tutaj nie wystarczy duży krok, trzeba będzie skoczyć i to całkiem daleko. Ale ponton jest niżej, więc wiesz, że doskoczysz. Ciągniesz łańcuch, przysuwasz ponton jak najbliżej możesz, puszczasz łańcuch, wybijasz się z progu, w tym momencie ponton jest już dalej, skaczesz jak przez szczelinę w lodowcu, tylko bez liny, lądujesz PLFem* i sukces, jesteś na pontonie!
Jednak sukces połowiczny, bo trzeba jeszcze przenieść rower. Próbujesz przyciągnąć się do brzegu i zablokować pomost, okręcając łańcuch wokół pręta, ale nie dajesz rady. Próbujesz jeden, drugi, trzeci raz, później już nie liczysz i wciąż jesteś za daleko. Im bliżej kładki, tym więcej sił trzeba włożyć w utrzymanie w tym miejscu pomostu i nawet jeśli uda ci się przyciągnąć na wystarczającą odległość, to podczas okręcania łańcucha pomost trochę odpływa i już jest za daleko. Gdyby chociaż barierki otwierały się na zewnątrz, to można by na niej stanąć, ale nie, otwierają się tylko do wewnątrz.
Stoisz sam na tym pomoście, rower po drugiej stronie i zaczynasz myśleć jak MacGyver. Co mam takiego, co mogłabym wykorzystać? Bandaż? Plaster? Zapasowa dętka? W przeciwieństwie do MacGyvera nic nie wymyślasz…
Przypominasz sobie kurs taternicki i zajęcia z autoratownictwa. Może coś mogłoby spełnić rolę karabinka, przełożyć przez to łańcuch i zrobić jakiegoś flaszencuga, czy coś, żeby łatwiej było ciągnąć? Ale też nic nie wymyślasz.
Wracać i męczyć się ponownie z trzema poprzednimi pomostami, jak już jesteś tak blisko brzegu? A może wejść do tej wody? Ale wygląda na głęboką i pewnie zimna, a i tak jest zimno.
A może zostawić rower i pójść po pomoc do gospodarstwa, które widzisz zaraz za brzegiem. Ale zawracać komuś głowę o 6 rano? A i tak może się okazać, że tylko jakiś otyły pan i starsza pani tam mieszkają i jak pomogą?
W międzyczasie przypływa łabędź i pewnie w duchu się z ciebie śmieje.
Nie ma innej rady, trzeba włożyć więcej siły. Ale nie z tego miejsca, w którym jesteś, tylko odpłynąć na środek, tam się łatwiej ciągnie, więc można się rozpędzić i z pomocą siły bezwładności podpłynąć jak najbliżej kładki, wtedy szybko trzy razy łańcuch wokół pręta i jest!!! Jesteś trochę bliżej, sięgasz nogą, jest dobrze!
Sakwę przenosisz bez problemu, ale z 17 kg rowerem już tak łatwo nie jest. Tak jak na filmie poniżej, nie mogło się udać ;)
Wymyślasz jednak sposób. Stajesz za lekko uchyloną barierką, żeby nie wypaść, łańcuch przeciągasz przez koło, żeby mieć dobry chwyt trochę bliżej i udaje ci się wciągnąć rower na pomost.
Teraz zostaje jeszcze drugi brzeg, ale tam już jest płycej.
I jest sukces! Ty, rower i bagaż na brzegu, telefon, aparat, powerbank, wszystko suche :)
Dalej mój plan zakładał przekroczenie Narwi w innym miejscu i zmierzanie w kierunku Warszawy. Patrząc na mapę w aplikacji Mapy.cz wyglądało na to, że być może w miejscowości Kruszewo będzie się dało przejechać. Zaznaczone miałam, że jest tam zerwany most, ale pomyślałam, że zobaczę, może go w międzyczasie odbudowali. Będąc niedaleko spytałam napotkanych panów, czy jest tam przejazd. Dowiedziałam się, że rzeczywiście kiedyś był tam most i zburzyli go podczas II wojny światowej. Ale nie ma co jechać na około, na rowerze przejadę, nawet widać, że są tam ślady – tak mówili.
Po dojechaniu do końca drogi rozpościera się taki widok.
Rzeczywiście widać wydeptaną ścieżkę prowadzącą w stronę rzeki, ale nie widać, żeby był dalej jakiś mostek. Uznałam, że nie zaszkodzi sprawdzić i faktycznie nie zaszkodziło, bo bardzo ładnie tam jest, ale przejechać na drugą stronę się nie da.
Kolejne miejsce, gdzie liczyłam na przejazd to miejscowość Pańki. Stamtąd na drugą stronę Narwi prowadzi szlak rowerowy Green Velo, więc musi dać się przejechać.
A jednak nie… przebieg szlaku zmieniony, trzeba jechać przez Choroszcz.
W ten sposób, po przejechaniu 80 km i 9 godzinach od wyruszenia w drogę, byłam 15 km od dworca w Białymstoku a miałam dojechać do Warszawy.
Plus tego był taki, że zaraz za Choroszczą wypatrzyłam bar przy stacji Orlen, gdzie miałam okazję posilić się domowym obiadem. Stamtąd jeszcze 20 km jechałam wzdłuż głównej drogi, ale jest ścieżka rowerowa, więc jedzie się przyjemnie. Następnie skręciłam w boczną drogę i kolejne 80 km, aż do Broku, jechałam ładnymi, pustymi drogami, cały czas po asfalcie.
Ładne są też okolice Broku i rzeka o tej samej nazwie.
W samym Broku kolejny obiad, tym razem w smażalni ryb.
Byłam na tym etapie już mocno zmęczona, bo przecież poprzedniego dnia wstałam normalnie ok. 10 rano, potem w nocy w ogóle nie spałam, tylko jechałam i walczyłam z pomostami i następnie cały dzień jazdy. Po zejściu z roweru miałam wrażenie, że się trochę chwieję, jakbym była pijana. Znam już ten stan z kilku poprzednich wielogodzinnych wypraw. Wiem też z doświadczenia, że wieczorami zawsze się rozbudzam, nawet jeśli mam duży niedobór snu i tak też było tym razem. Ok. 18, po obiedzie, poczułam się bardziej wybudzona. Dobrze, bo wkrótce wiatr ucichł i trzeba było mocniej pedałować, a do Warszawy jeszcze 70-80 km.
Z Broka ok. 10 km trzeba jechać niezbyt przyjemną ruchliwą drogą, a następnie można skręcić we fragment Nadbużańskiego Szlaku Rowerowego. Potem w okolicach Łochowa znowu kawałek ruchliwej drogi, na której zaczęłam się już zastanawiać czy naprawdę chce mi się jechać aż do Warszawy, czy może skończyć w Wołominie albo nawet w Tłuszczu. Ostatecznie po 22 w deszczu dojechałam do Wołomina i ostatnim pociągiem wróciłam do Warszawy :)
Tu zapis trasy: www.strava.com/activities/3549588077
* Parachute Landing Fall, ale tu trochę przesadziłam ;)
Piotr
Trzeba przyznać, że to musiała być niezła przygoda! ;)
Jarek
Hej!
Super się czytało :)
My w tym roku spróbujemy podjąć to wyzwanie.
Pozdrawiam :)
Agni
Super opowieść.
Dzięki za podzielenie się.
Piękne przecieranie szklaku. No i mega długa trasa jak na mnie. Oraz nocne eskapady !!! Pontonowe nad ranem !
Bezcenne opisy stanu pontonowych łączników.