Po doświadczeniach z zamkniętymi schroniskami w poprzednich dniach, tym razem natknęłam się na zamknięte szlaki i zarośnięte ścieżki, które wyglądały, jakby nikt nimi nie szedł od kilku lat. Dopiero końcówka trasy była fajna – Habsburghaus położony jest w przepięknej okolicy.
Wyruszyłam z Edlach an der Rax i planowałam dojść niebieskim szlakiem do Ottohaus. Niedaleko tego schroniska znajdują się dwie ferraty: Alpenvereinssteig i Teufelsbadstubensteig. Obie są dosyć łatwe (B), ale podobno widoki są bardzo atrakcyjne. Właściwie lepszym punktem startowym na te ferraty jest Weichtalhaus, ale tak jak wspomniałam w poprzednim poście, byłam zmuszona zmienić moje plany i spędzić noc w Edlach.
Ponownie zostałam zmuszona do zmiany planów, kiedy doszłam do tego punktu…
Oba szlaki do Ottohaus były zamknięte. Wróciłam do Knappenberg, poszłam na zachód i planowałam dojść do Ottohaus innym szlakiem, który dalej łączył się z jednym z tych zamkniętych.
Knappenberg prawdopodobnie nie jest często odwiedzany przez turystów. Skrót przez las, chociaż zaznaczony na mojej mapie i na drzewach jako szlak, sprawiał wrażenie, jakby od dawna nikt nim nie szedł.
Niestety musiałam ponownie zmienić plany, kiedy dotarłam do skrzyżowania, na którym planowałam skręcić do Ottohaus… Tam też było zamknięte, zdecydowałam więc zamiast w Ottohaus, spędzić noc w Karl-Ludwig-Haus albo Habsburghaus. Później dowiedziałam się, że szlak, którym poszłam w kierunku Karl-Ludwig-Haus również był zamknięty, ale tam już nie zauważyłam tabliczki.
Kawałek dalej skręciłam w czerwony szlak prowadzący wzdłuż potoku Großaubach. Był dobrze oznaczony, ale wyglądał, jakby nikt tędy nie szedł od kilku lat. Dwa kleszcze próbowały się napić mojej krwi, ale ku mojemu zdziwnieniu nie było w ogóle komarów. Wąska ścieżka przez chaszcze w pewnym momencie zniknęła.
Nie jestem zbyt dobra z botaniki, ale te duże liście były podobne do barszczu Sosnowskiego – niebezpiecznej rośliny, która sprawia, że skóra staje się nadwrażliwa na promieniowanie ultrafioletowe (słońce), co może powodować poważne oparzenia. Na wypadek gdyby moje obawy były słuszne, założyłam długie spodnie i z rękami w górze, starając się nic nie dotykać, przeszłam tę „ścieżkę”. Szlak prowadzący przez te chaszcze nie był długi. Miał może 1000 m długości i 200 m przewyższenia, ale zajął mi naprawdę sporo czasu…
Po pewnym czasie dotarłam do Waxriegelhaus, gdzie zjadłam obiad i spotkałam pracującą tam dziewczynę z Polski. Miło było spotkać kogoś stąd. Spędziłyśmy prawie godzinę na rozmowie, zanim poszłam dalej, w kierunku Karl-Ludwig-Haus. Od teraz szlak był prosty. Karl-Ludwig-Haus jest położony na 1804 m – 440 m wyżej niż Waxriegelhaus, ale można dostać się tam łatwą ferratą lub komfortową szeroką ścieżką.
Było ok. 18:30 kiedy dotarłam do Karl-Ludwig-Haus, więc zdecydowałam pójść dalej, do Habsburghaus, który jest tańszy. Trasa od jednego schroniska do drugiego była najlepszą częścią tego dnia. To piękna dolina, otoczona górami, zamieszkana przez kozice.
Bez pośpiechu dotarłam do Habsburghaus w około 1,5 godziny. Był to mój piąty dzień w Austrii i ponownie byłam zaskoczona, jak mało jest tu ludzi. Spałam w wielkiej sali z 65 łóżkami, w której były tylko dwie osoby, łącznie ze mną. Oficjalna cena to 20 euro dla osób niezrzeszonych w Alpenverein i 10 euro dla członków. Ja wykupiłam członkostwo, ale nikt nie spytał czy je mam, tylko od razu dostałam cenę 10 euro. Niedogodnością tego schroniska jest tylko brak prysznica. Są tylko umywalki z zimną wodą, więc po dwóch nocach w tym schronisku nie wahałam się zapłacić 5 euro za prysznic w Karl-Ludwig-Haus.
To moja trasa z tego dnia:
Dodaj komentarz